Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/166

Ta strona została przepisana.

nazwiska z wyjątkiem jednego Albufex’a, do którego żywił wyjątkową nienawiść. Wystarczyło, że miał listę, wystarczyło, że wiedziano o tem. Z tego jedynie powodu nie odmawiano mu niczego. Dlatego tylko został posłem, należał do wszystkich komisyj przynoszących jakikolwiek zysk, posiadł ogromny majątek, zrujnował kilku ludzi. Mógłby zostać ministrem, nawet prezydentem rzeczypospolitej, ale on wolał robić pieniądze i kochać się w pani, czemu się zresztą nie dziwię.
Klarysa nie słyszała tej ostatniej uwagi, troszczyła się tylko o brata.
— A więc ułaskawią Gilberta? — spytała znów. — Nie odmówią nam tego?
— Odmówićby mieli? i czego? Takiej drobnostki, tam, gdzie moglibyśmy żądać Bóg wie czego? Będą nam wdzięczni, nieskończenie wdzięczni, że tyle tylko żądamy.
Umilkli wreszcie.
Klarysa znużona wrażeniami usnęła. O ósmej godzinie zrana przybyli do Paryża. Dwie depesze oczekiwały tam na nich. Jedna z nich donosiła, że Prasville nie stanie w Paryżu wcześniej, jak o 5-tej wieczór. Druga pochodziła od Groniarda i Le Balu, którzy dawali znać, że podróż automobilem udaje się im nieźle i że są już w Awinionie.
Klarysę zaniepokoiło spóźnienie Prasville’a.
— Mój Boże! — mówiła. — Dopiero o piątej.
— Wyborna godzina — odpowiadał jej Arsen.
— Ależ jutro...
— Tak jest, egzekucja wyznaczona jest na jutro na godzinę 9-tą zrana, ale pocóż się tem zaprzątać, skoro egzekucji nie będzie.
— A przecież dzienniki...
— Dzienniki? Przedewszystkiem niech ich pani nie czyta, a zresztą...
Tu Arsen wydobył z szafki kredensowej flaszeczkę