— Pamiętam o niem, ale żądanie pani jest tak nieprzewidziane.
— Cóż stąd?
— Ależ zastanów się pani, Gilbert i Vaucheray zostali już skazani na śmierć.
— Właśnie dlatego żądam ich ocalenia.
— Ależ to wspólnicy Arsena Lupin, wyrok na nich obwieszczony został całemu światu. Cały Paryż wyczekuje niecierpliwie dnia egzekucji.
— A więc?
— A więc, rząd nie ma prawa wglądać w wyroki wydane przez sąd, nie może ograniczać niezależności sądów.
— Tego też nikt od was nie wymaga. Odroczycie poprostu egzekucję pod pierwszym lepszym pretekstem, a następnie prezydent ułaskawi skazanych.
— Odmówił już prawie.
— Zrobił to pod naciskiem Daubrecq’a, ale Daubrecq nie istnieje już dziś.
— Ależ to niepodobieństwo. Nie możemy iść tak na przekór i wbrew opinji. Opinja żąda kary śmierci na morderców. Czy myślicie zresztą, że lud paryski da sobie tak łatwo wydrzeć widowisko, na które czeka z taką niecierpliwością?
— Lud paryski poczeka na inną sposobność — mruknął z kąta swojego pan Nikol.
Prasville spojrzał nieufnie na powiernika panny de Mergy, zadając sobie pytanie, kim mógł być naprawdę.
Ale Arsen umilkł już i nie wtrącał się do dalszej rozmowy. Dyrektor policji spacerował po pokoju widocznie wzburzony.
— Przyszliście zapóźno z waszemi warunkami — wybuchnął wkońcu. — Jutro egzekucja. Cóż u licha możemy zrobić? Tu się nic nie da zmienić. Już i tak opowiadają sobie po wszystkich bulwarach, że Arsen Lupin drwi sobie z policji, że nie dopuści do egzekucji i inne podobne brednie.
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/171
Ta strona została przepisana.