Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/194

Ta strona została przepisana.

wie o nim równie dobrze jak ja, że pan sam był świadkiem.
— Jakto?
— Byłeś pan przecie na placu egzekucji, widziałeś, jak Vaucheray padał ranny śmiertelnie, jak następnie kat otrzymał postrzał w ramię, co uniemożliwiło mu dokonanie egzekucji na Gilbercie.
— Co? co? Więc pan to uczynił? Pan śmiesz się przyznać do tego? — wołał Prasville, ogłuszony tak wielką bezczelnością.
— Po głębszym namyśle, przyznasz mi pan sam, panie dyrektorze, że nie miałem przed sobą innej drogi. Zabiłem Vaucheray’a, bo ten po stokroć na śmierć zasłużył, a i tak oddałem mu jeszcze przysługę. Wiesz pan przecie, jaki wstręt żywił on do gilotyny. Co się tyczy Gilberta, który jest absolutnie niewinny, nie mogłem narazie zrobić dla niego nic innego, prócz odwleczenia egzekucji. Dałem w ten sposób wszystkim czas do namysłu. Sobie, panu, prezydentowi rze~ czypospolitej i prokuratorowi. Cóż pan myśli o tem, panie dyrektorze?
Pan dyrektor myślał wiele rzeczy, a przedewszystkiem, że pan Nikol ma piekielny impet i że przebywanie z nim sam na sam, chociażby nawet w środku zabudowań policyjnych, nie należy do najbezpieczniejszych rozrywek.
— Myślę — rzekł głośno — że aby trafić z tej odległości człowieka, którego się chce zabić i zranić drugiego, którego się miało zamiar tylko zranić, trzeba mieć djabelnie wprawne oko i djabelnie pewną rękę.
— Miało się już trochę praktyki, panie dyrektorze — odparł skromnie Nikol.
— Sądzę pozatem, że musiał pan już dawno opracować plan opanowania domu na wypadek egzekucji.
— Ależ nie, wcale nie, jest pan w błędzie, panie dyrektorze. Myśl dostania się do tego domu przyszła mi dopiero w ostatniej chwili, gdy zbudziłem się