— Z krzyżem lotaryóskim.
Prasville umilkł zwyciężony wzruszeniem. Wiedział już teraz, że ma przed sobą Arsena Łupin, prawdziwego Arsena Lupin.
Siedział oto przed nim, Arsen Łupin, postrach wszystkich szeiów policji, sam jeden, otoczony tajemnie czujnym nadzorem, a przecież tak spokojny, tak pewny siebie, jakgdyby znajdował się na czele swej bandy, wobec rozbrojonego przeciwnika.
Maurycy Prasville uczuł przesądny strach przed tym człowiekiem i nie wyzyskał swojej nad nim przewagi, nie zadzwonił. Spytał tylko niepewnym głosem:
— A więc Daubrecq wydał panu listę?
— Daubrecq nie wydaje niczego dobrowolnie. Wziąłem mu ją sam.
— Siłą?
— Niezupełnie. Co prawda, gotów byłem na wszystko i w chwili, gdy wyładowano go z kosza, w którym go wyprawiłem jak zwykły ładunek kolejowy, miałem zamiar użyć nieomylnego środka. Żadnych tortur, żadnych mąk próżnych. Przystawić mu chciałem sztylet do piersi i dać mu do wyboru wóz albo przewóz. „Oddasz listę, albo zginiesz na miejscu.“ Ja, panie dyrektorze, nie jestem skompromitowany w sprawie kanałowej, nie lękałem się więc pośmiertnych wyznań Daubrecq’a i mogłem mu zadać śmierć z czystern sumieniem. Ale...
— Ale co?
— W chwili, gdy Daubrecq wytrzeźwiony z działania chloroformu, otworzył oczy i spojrzał na mnie, spostrzegłem, że nie ma okularów. Zgubił je zapewne w czasie szamotania się ze mną. Spojrzał więc na mnie, a ja spotkałem po raz pierwszy jego oczy tak zbliska i bez osłony szkieł.
— I to pana tak wzruszyło?
— Oczy Daubrecq’a przekonały mnie, że można wydobyć z niego tajemnicę nie skazując go na śmierć.
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/196
Ta strona została przepisana.