oku. Wyjąłem poczciwcowi to pierwsze oko w głowie, lewe oko i znalazłem w niem dokument.
Mówiąc to, skromny dotychczas pan Nikol, wyprostował się, urósł w oczach zdumionego dyrektora i śmiał się szczerym, wdzięcznym śmiechem zdrowego człowieka, który wydał się jednak dziwnie złowrogim Maurycemu Prasville.
— Popełniłeś pan to okrucieństwo? — wyszepta! przejęty mimowolnem uczuciem grozy.
— Jakie okrucieństwo? Żem mu wyjął to oko. Ależ to nie było oko, to był... to był... korek kryształowy, albo jeśli pan wymaga odemnie większej ścisłości, wydrążony kryształ. Oto jest. Możesz go pan oglądać.
Mówiąc to Arsen, podał na dłoni Maurycemu Prasville mały przedmiot ze szkła, a wpierw stuknął nim parę razy o stół — przyczem przedmiot ten wydał odgłos twardego kryształu.
— Szklanne oko — wyszeptał Prasville.
— Tak jest, szklanne oko, które czcigodny poseł ukrywał pod soczewkami okularów. Tu właśnie ukrył swój talizman, któregośmy szukali napróżno.
Prasville przesunął ręką po czole, nieochłonąwszy jeszcze ze zdziwienia.
— A lista? — rzekł jeszcze pozornie obojętnym tonem.
— Jest tu, w oku Daubrecq’a. Pozostawiam panu przyjemny obowiązek wydobycia jej z tej kryjówki.
Prasville wziął do rąk szklanne oko, obrócił je w palcach i wpadł bez trudności na ruchomą ściankę, która ustąpiła pod naciskiem paznogcia.
Oko było wydrążone i zawierało zwitek, malutki zwitek cienkiego, jak pajęczyna papieru.
Rozwinął go drżącemi rękoma i obrócił do światła.
— Widzisz pan krzyż lotaryński?
— Widzę go.
— Więc tym razem lista jest prawdziwa?
— Tak jest.
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/198
Ta strona została przepisana.