— A więc — mówił dalej Arsen — skoro nie podobają się panu moje warunki, proszę mi zwrócić listę 27-miu.
— Poco?
— Abym użył innego pośrednika.
— Nie opłaci się, drogi panie. Prezydent odmówi.
— Ależ przeciwnie, sądzę, że po wypadkach ubiegłego dnia ułaskawienie Gilberta przyjdzie bez trudności, będzie zresztą rzeczą bardzo godziwą, bardzo ludzką. Dlatego też oddaj mi pan, proszę, moją listę.
Słowa te wymówił Arsen bardzo spokojnie, a tylko w oczach jego zaświeciły iskierki, które mogłyby dać do myślenia szefowi policji.
Ale Maurycy Prasville czuł się bezpiecznym i pewnym siebie, odrzucił też niedbale:
— A gdybym odmówił?
— Pomyślałbym, że masz pan sumienie mało skrupulatne i bardzo krótką pamięć.
— Zobowiązania moje dotyczyły pana Nikol, a pan nim nie jesteś.
— Kimże więc jestem?
— Czy mam wymówić pańskie nazwisko i tytuły? — rzekł szyderczo Prasville.
Ale wtedy Arsen śmiać się zaczął cicho, jakby taki obrót rozmowy radował go niewymownie.
Śmiech ten zaniepokoił Maurycego Prasville bardziej, niż — poprzednie zachowanie się Arsena, miał ochotę zadzwonić, ale się jeszcze zatrzymał.
Arsen tymczasem przysunął się z krzesłem do biurka i oparł bez ceremonji dłonie na leżących pod papierami rewolwerach. Twarz jego była tuż przy twarzy Prasville’a, tak, że patrzyli sobie oko w oko.
— To mi się podoba, — mówił Arsen — to mnie poprostu zachwyca. Lubię taką sielankową naiwność. Więc pan, drogi panie, wiedziałeś kim jestem i przypuszczałeś, że ja, Arsen Lupín, jestem takim idjotą, tak obranym z rozumu, takim matołkiem, że oddałem się panu w ręce z zawiązanemi oczyma? To była
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/200
Ta strona została przepisana.