I rzecz dziwna, szef policji polegał na przyrzeczeniu Arsena, wierzył w jego honor.
Za to Daubrecq nie podzielał tej wiary. Nabrał odwagi. Otwierała się mu nowa droga ratunku, nowe źródło szantażu. Nie czekając na decyzję Prasville’a, wypadł jak szalony z gabinetu.
Po odejściu jego dopiero Maurycy Prasville odważył się na otworzenie koperty.
Przypuszczenia Daubrecq’a były niestety słuszne — wewnątrz nie znalazł nic, prósz czterech arkuszy niezapisanego papieru.
Straszny gniew ogarnął szefa policji. Zapomniał już, jak nielojalnie postąpił sam wobec Arsena, za bierając mu listę i grożąc aresztowaniem. Na szczęście miał w ręku cały aparat policyjny, mógł więc spodziewać się, że potrafi jeszcze zatrzymać w drodze owego brata Józefa Vorenglade i wykupić od niego swą korespondencję.
W pięć minut potem znał już jego adres, w godzinę otoczony gromadą inspektorów ukazał się incognito na peronie dworca północnego.
Inspektorzy rozsypani po peronie, posiadali dokładny rysopis urzędnika i mieli rozkaz aresztować go przy wysiadaniu z wagonu.
Maurycy Prasville siedział w oszklonym kiosku, oddanym na jego usługi przez naczelnika stacji i czekał z bijącem sercem nadejścia pociągu. Gdyby miał jeszcze jakie wątpliwości, utraciłby je, widząc w pierwszym rzędzie, wśród oczekującej publiczności, deputowanego Daubrecq’a, z czarną opaską na oku.
Przewidując, że Arsen zgłosi się może także do nadjeżdżającego urzędnika, Maurycy Prasville wydał rozkaz, aby aresztowano każdego, ktoby się zbliżył do nadjeżdżającego, w chwili, gdy wysiadać będzie z pociągu.
Inspektorzy oczekiwali, uzbrojeni w fotografje.
Pociąg nadszedł. Zdaleka już poznał Maurycy Prasville człowieka, na którego czekał. Stał on
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/206
Ta strona została przepisana.