— Miała twarz starannie zasłoniętą w chwili, gdy tu weszła.
— I siedzi w salonie?
— Tak jest.
— Mogłeś się jej więc przypatrzeć — a właściwie dlaczego ją tu wpuściłeś?
— Bo pytała o pana Michała Beaumont.
Było to nazwisko, pod którem Lupin znanym był paryskim swym wspólnikom. Zatem kobieta ta chciała go widzieć. Przed wejściem do salonu Arsen zatrzymał się chwilę, a serce zabiło mu mocniej. Kim jest owa kobieta i jak wygląda? Czy jest młodą i piękną? Czy szuka jego opieki? Zdarzało się już nieraz, że Arsen stawał się wybawcą pięknych, a choćby tylko miłych kobiet, prześladowanych przez los. Chwilowo nie miał nawiązanej żadnej tego rodzaju intrygi, a był zawsze słabym wobec płci pięknej.
Zapomniał też na chwilę o pośle Daubrecq i jego kryształowym korku i uśmiechał się, podkręcając zalotnie wąsa. Ale za chwilę już powrócił do przedpokoju mocno rozczarowany.
— Tam niema nikogo — rzucił gniewnie. — Cóżeś mi to naplótł o jakiejś kobiecie. — Słysząc to, Achiles, pobiegł co żywo do salonu. Nie było tam w samej rzeczy nikogo.
— A przecież widziałem ją przed paru minutami, jak pana tu widzę — biadał Achiles. Był tak szczerze zafrasowany, że trudno go było posądzać o kłamstwo, a zresztą, gdyby był wspólnikiem tajemniczej kobiety, mógł poprostu zataić jej wizytę przed Arsenem.
Niemniej Lupin zmył głowę swojemu służącemu.
— I gdzieżeś był trutniu w czasie, gdy ta osoba przebywała w salonie?
— Tu w przedpokoju, nie ruszyłem się ani na chwilę. Musiałbym ją widzieć wychodzącą.
Mieszkanie miało jedno tylko wyjście przez korytarz.
— A jednak musiała wyjść, skoro jej tu niema —
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/24
Ta strona została przepisana.