tu najlepszemi końmi wyścigowemi i osobistą biegłością w dosiadaniu ich. Dumny ten arystokrata, wyglądał w tej chwili dziwnie. Twarz jego była blada jak kreda, a ręka, którą szarpał niecierpliwie piękny wąs, drżała jak w febrze. Nagle stało się coś nadzwyczajnego, Wykwintny magnat, pierwszy sportmen Paryża, członek najwytworniejszych klubów, osunął się do kolan Daubrecq’a i zdawał się go o coś błagać. Tamten stał spokojny, niewzruszony, uśmiechając się z drwiącą grzecznością. Po niejakim czasie markiz podniósł się zwolna, zawsze jednak był blady.
Odstąpił kilka kroków, a wyjąwszy z kieszeni rewolwer, wymierzył go prosto w pierś zagadkowego posła. Mierzył długo, ostrożnie, jakby chciał być pewnym, że nie chybi. Arsen przeniósł wzrok na twarz Daubrecq’a i zdumiał się jego pokojem. Nie drgnął on nawet, patrząc ze zwykłym swym drwiącym uśmiechem w lufę pistoletu. Był widocznie zupełnie pewny, że markiz nie strzeli, a może miał na sobie jaki tajemniczy kaftan bezpieczeństwa, chroniący go od kul.
Ręka margrabiego opadła zwolna, wypuszczając z ręki nieużyteczną broń. Natomiast Albufex wyjął z zanadrza grubo wyładowany portfel i wyjął z niego garść banknotów. Rzucił na stół pieniądze, a gdy te rozsypały się, Arsen spostrzegł, że były to banknoty tysiącfrankowe. Daubrecq zaczął je liczyć systematycznie i układać. Było ich blisko sto, lub może więcej.
Rzecz zaczynała się wyjaśniać. Markiz Albufex składał Daubrecq’owi tajemniczy okup. Wypłacił mu tej nocy sto tysięcy franków, co widocznie przyszło mu z trudnością, kosztem wielkich ofiar. Bo też zapewne nie po raz pierwszy składał podobny haracz, a majątek chociażby bardzo znaczny, nie mógł tak łatwo wystarczyć tego rodzaju wydatkom. Stąd jego rozpacz, dlatego upokorzył się przed Daubrecq’em, błagając go o ulgę. Ale czemu nie zabił? Dlaczego ręka jego, uzbrojona w rewolwer, drżała bezwładnie? Zajście ich nie miało świadków — mógł zabić posła
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/50
Ta strona została przepisana.