Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/52

Ta strona została przepisana.

Poręcz, na której opartą była jego ręka, zadrżała, raz, drugi, trzeci. Drganie to było rytmiczne i powtórzyło się jeszcze kilka razy.
— Ktoś idzie po schodach — rzekł do siebie, a jednak nie słychać było wcale odgłosu kroków. Uczucie niejasnej trwogi ogarnęło Arsena. Czuł, że ktoś zbliża się do niego, ale ten ktoś stąpać musiał tak lekko, cicho, niedosłyszalnie, że zdawał się być szatańską istotą, i gdyby nie drganie poręczy, nie możnaby było odgadnąć jego obecności. Napróżno usiłował przebić wzrokiem ciemności, napróżno oczekiwał, że lada chwila tajemnicza istota przejdzie obok niego i będzie jej mógł dotknąć, wyciągnąwszy przed siebie rękę.
Nic i nic.
Poręcz przestała drgać, mógł mniemać, że jest zupełnie sam i że poprzednie jego wrażenia były złudzeniem. Stał nieruchomo, wstrzymując prawie oddech. Nagle uderzył go nowy fakt. Zegar jakiś wydzwonił drugą godzinę, zegar pokojowy. Był to zapewne wspaniały ścienny zegar, wiszący w gabinecie Dauhrecq’a. Ale uderzenia jego były tak głośne, jak gdyby nie tłumiły ich podwójne drzwi, prowadzące do owego gabinetu.
A przecież Lupín wiedział od Wiktorji, że Daubrecq miał zwyczaj zasuwać starannie rygle na noc — i zamykał się na klucz. Jakimże więc sposobem te drzwi stały otworem? Czy otworzyła je owa tajemnicza istota, skradająca się po schodach? Lupin nie wahał się dłużej. W szedł do znanego sobie korytarza i stanął pod drzwiami Daubrecq’a. Drzwi te były zamknięte, przynajmniej tak mu się zdawało, gdy dotknął ręką klamki.
Ale parę chwil potem — ręka ta, którą posunął ku dołowi, natrafiła na pustkę.
Zrozumiał nagle wszystko. Drzwi były zamknięte, tylko dolna iść część znikła gdzieś, a raczej odwrócona została na ruchomych zawiasach.