— Nie róbcie tam wrzawy, dziecko jest u mnie, nic mu się nie stanie.
— Co to za dziecko i z kim rozmawiasz? — spytała go Wiktorja.
— To dziecko? Wiesz, to herszt wrogów, mam nadzieję — nie moich, lecz posła Daubrecq’a — a ludzie ci, to jego podwładni. Tak, tak, to małe bobo, ma podwładnych, zorganizowaną bandę — całkiem jak ja. Cóż mały? Posłali cię do jaskini lwa, a ty się nie bałeś? I czegóż to szukałeś? Zapewne kryształowego korka, aleś go nie znalazł?
— Ale, ale — przypomniała sobie wtedy Wiktorja. — Z tym korkiem stało się właśnie tak, jakeś to przepowiedział. Gdy po rozstaniu z tobą powróciłam do domu, korek leżał spokojnie na dnie szuflady.
— Prosta rzecz, ten oto mały musiał go odnieść.
Ma bo też wyborne sposoby otwierania sobie drzwi.
Przenika przez ściany jak duch. No cóż maleńki, nie bój się, odniosę cię do mamusi.
— No a teraz trzymaj się mały, zrobimy ładny skok. Szukają cię tam na dole, pójdziemy do nich.
Mały nie mówił nic, ale się uśmiechał, nabrał widocznie zaufania. W minutę potem drabina sznurowa zawisła na oknie, poczem Arsen znalazł się na ulicy. Bez namysłu skoczył do samochodu stojącego przed domem. Był to tak zwany samochód-doróżka.
Rzucił szoferowi swój adres. Kilka ciemnych postaci zakotłowało na chodniku, jedna z nich poskoczyła do samochodu.
Samochód ruszył, a w pięć minut potem Arsen był już w swojem mieszkaniu. Dzieciak, którego rozwinął z powijaków, był jakby odrętwiały, jego mała twarzyczka skurczyła się boleśnie, a przecież nie płakał, nie wydawał nawet krzyków, jakby to zrobiło na jego miejscu każde inne dziecko.
— No płacz! płacz! maleńki, nie staraj się wstrzymywać, to ci ulży.
Ale dzieciak, widząc się wolnym, uspokoił się wnet,
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/55
Ta strona została przepisana.