liśmy co lepsze, resztą zostawić mi panu posłowi, aby miał na czem usiąść, wróciwszy z teatru.
— Jeszcze pięć minut — prosił go Gilbert. — Powrócimy raz jeszcze, bo...
— Bo co?
— Tam w jednej z szaf ukryty być ma słynny relikwjarz złoty, czy też coś innego w tym rodzaju. Przedmiot bez żadnej prawie wartości...
Chłopak nie nawykły do kłamstwa, wikłał się, ale Lupín udawał, że wierzy jego słowom.
— Szukają czegoś! — pomyślał — a w dodatku kryją się przedemną... Nawet Gilbert...
Przykro mu było, że Gilbert nie ma do niego zaufania.
— Nie pięć, lecz dziesięć minut daję wam zwłoki. Ani sekundy dłużej!
Poszli, a on czekał na nich na dole. Nie powracali jednak, choć upłynęło więcej niż 10 minut. Była to niesubordynacja, której doświadczony herszt nie mógł puścić płazem.
Wybiegł więc żywo na górę, ale nim dobiegł do jadalni, usłyszał wystrzał, potem jęk i łoskot upadających sprzętów.
— Co to jest, do pioruna? — pomyślał.
Wpadł jak bomba do pokoju, skąd dochodziły krzyki. Gilbert i Vaucheray tarzali się po podłodze, zwarci w uścisku. Z ust ich wydzierały się stłumione okrzyki wściekłości. Odzież zbryzgana była krwią. Wreszcie Gilbert odniósł nad osłabłym zwycięstwo. Lupin, ścisnąwszy żelazną ręką zaciśniętą jego pięść, zmusił go do wypuszczenia jakiegoś drobnego przedmiotu, lecz Gilbert schował go natychmiast do kieszeni. Podniósł się wreszcie, Vaucheray jednak nie mógł się ruszyć z miejsca. Ramię jego broczyło krwią.
— Ty go zraniłeś? — spytał Gilberta Arsen Lupin.
— Nie! To Leonard, służący.
— Jakże to się stać mogło, skoro był związany?
— Zdołał jakoś uwolnić się z więzów. Podczas
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/6
Ta strona została przepisana.