— Brawo! brawo! — zawołał, klaszcząc w dłonie. — Jesteś pan może kanalją, ale sprytną kanalją.
Daubrecq wydał z siebie rodzaj gulgotania, które mogło uchodzić za śmiech.
— Czekaj pan, jeszcze nie koniec. Ten półgłówek Prasville, gotów mi nie wierzyć. Mój przyjacielu, nie trać okazji, Arsen Lupin siedzi u mnie w moim gabinecie. Możesz też zabrać po drodze piastunkę jego, sławną Wiktorję, która prowadzi mi gospodarstwo od miesiąca.
— Co? I to wiedział — zaklął Lupin. Gniew kipiał w nim. Jedynem wyjściem, które mogłoby go teraz zadowolnić, było uduszenie własnemi rękoma tego człowieka, co upokarzał go już po raz drugi i odniósł nad nim zwycięstwo.
— A! i jeszcze jedno — mówił dalej Daubrecq. — Może chcesz znać bliżej Adres Arsena Lupin. Podam ci go natychmiast: róg ulicy Chateaubrianda, tam osiadł obecnie król włamywaczy pod przybranem nazwiskiem Michała Beaumont.
Arsen słuchał tých wynurzeń, trawiony bezsilnym gniewem. Daubrecq zakręcił aparat i odwrócił do niego swoją czerwoną apoplektyczną twarz, okoloną rudym zarostem. Śmiał się do rozpuku, odsłaniając zdrowe silne zęby.
— Ha! ha! Arsen Lupín, schwytany jak żak na gorącym uczynku głupoty i nieuctwa. Cóż to? Myślałeś może, że ponieważ używam okularów, jestem już przez to ślepym? Co prawda dziś dopiero stwierdziłem twoją tożsamość. Ha, ha! zachciało ci się udawać arystokratycznego lekarza. Spojrzyj na ręce swoje, zauważyłem tę bliznę już wtedy, gdyśmy się zmagali w teatrze. — Arsen zaklął.
— Do pioruna! Czemuż nie włożyłem rękawiczek. — Miał istotnie na lewej ręce szramę pozostałą po dawnem skaleczeniu. Daubrecq zaś mówił dalej:
— No! oczywiście nie twierdzę, abym odgadł cię od pierwszego wejrzenia. Wiedziałem tylko, że od
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/78
Ta strona została przepisana.