— Nie mam żadnych życzeń, ale panie sędzio, ja nie chcę umierać. Jestem niewinny, nie zabiłem nikogo, nie powinniście więc skazywać mnie na śmierć, bo w takim razie wy to popełniacie morderstwo.
Dotąd głos jego brzmiał pewnie i stanowczo, ale nagle stanęło mu widocznie przed oczyma widmo gilotyny, łamiąc dotychczasowe jego męstwo.
— Mój Boże — jęknął, chwiejąc się tak, że omal nie upadł w ramiona straży. — Mój Boże! Ginąć tak marnie! Gdybym był wiedział! O, czemużem nie zaufał ci we wszystkiem, Arsenie Lupin! Tybyś pokierował wszystkiem inaczej.
Zaledwie wyrzekł te słowa, wśród ogólnej ciszy, bo publiczność przysłuchiwała się ze skupieniem wyznaniom skazanych, głos jakiś podniósł się z tłumu, wołając:
— Nie bój się, chłopcze, Arsen tu jest, Arsen czuwa nad tobą.
Łatwo zrozumieć, jakie wrażenie wywołał ten okrzyk, który rozległ się zuchwale w pełni sądowego posiedzenia. Arsen jest tu? Słynny Arsen Lupin, właściwy bohater procesu. Wszyscy poczęli się oglądać. Strażnicy miejscy i ludzie z policji wtargnęli do sali, wszczął się zamęt, tłok i popłoch. W reszcie ujęto jakiegoś barczystego chłopaka, o twarzy rumianej i dobrodusznej.
— To on! — wołało kilka głosów. — To on krzyknął na całą salę, że Arsen tu jest. Chciał się wymknąć chyłkiem, aleśmy go złapali tuż przy drzwiach.
Widząc się ujętym, złapany nie myślał się zapierać.
Przyprowadzono go przed przewodniczącego, który go natychmiast przesłuchał.
— Jak się pan nazywasz?
— Filip Banel, do usług pana sędziego.
— Czem się pan trudnisz?
— Jestem chłopcem od rzeźnika — odparł Banel
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/89
Ta strona została przepisana.