Beautrelt uśmiechnął się.
— Nie śmij się... odpowiadaj.
— Odpowiadam, że jest mi niewymownie przykro sprzeciwić się panu, lecz obiecałem mówić, więc powiem prawdę.
— Mów w tym sensie, jak cię pouczyłem.
— Nie, będę mówił prawdę — wykrzyknął z zapałem Beautrelet. — Nie rozumiesz pan tej radości, raczej potrzeby powiedzenia głośno tej prawdy, którą odgadłem i wykombinowałem. Artykuł będzie drukowany tak, jak go napisałem. Dowiedzą się wszyscy, że Arsen Lupin żyje, i z jakich powodów chciał uchodzić za umarłego. Publiczność dowie się wszystkiego.
I dodał z uśmiechem:
— Zaś ojciec mój nie będzie uprowadzony.
Zamilkli znowu, mierząc się wzrokiem. Była to chwila stanowcza, przed ostatecznym ciosem. Lecz, któż go zada?
Lupin szepnął:
— Tej nocy, nie odebrawszy ode mnie innego rozporządzenia, dwóch moich przyjaciół mają rozkaz uprowadzenia ojca twego.
Wybuch śmiechu był mu odpowiedzią.
— Czy nie możesz zrozumieć, łotrze, — wykrzyknął Beautrelet, — że byłem na tyle przezorny? Czy ty myślisz, że byłem tak ograniczony, aby ojca odesłać do domu, do osamotnionego mieszkanka na wsi?
Oh! jaki ładny uśmiech ironiczny ożywił twarz młodzieńca! Uśmiech niebywały! wi-
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/104
Ta strona została skorygowana.