— Ojcze... mój ojcze... to ty?... Cóż-że się stało? — wołała przerażona.
Po małej chwili hrabia de Gesvres poruszył się i odrzekł słabym głosem:
— Nie obawiaj się niczego... nie jestem zraniony... A Daval?... czy żyje? Nóż... nóż...
W tym momencie dwóch służących wpadło ze świecami. Rajmunda przyklękła przy drugiej osobie i poznała Jana Daval, który był sekretarzem i powiernikiem hrabiego. Strumień krwi bluzgał z karku, twarz zaś powlekła się trupią bladością.
Natenczas Rajmunda wstała, wróciła do salonu i zdejmując fuzyę, którą umiała nabijać, wyszła na balkon.
Ów człowiek nieznajomy nie mógł być daleko, gdyż zaledwie upłynęło pięćdziesiąt do sześćdziesięciu sekund, jak się oddalił, a przy puszczać należy, że będąc przezornym, odstawił drabkę, aby uniemożliwić pogoń. Jakoż Rajmunda zauważyła go, gdy przechodził koło muru starego klasztoru, przyłożyła fuzyę do ramienia, i spokojnie celując, pociągnęła za kurek. Mężczyzna upadł.
— Ah! raniony... raniony... — wołał jeden ze służby. — Już nam teraz nie ujdzie. Idę po niego.
— Nie, Wiktorze, zdaje się, że się podnosi... idź lepiej i strzeż tej furtki w murze, gdyż może ujść nam tamtędy.
Wiktor odszedł pospiesznie, lecz nim wszedł do parku, mężczyzna znów upadł.
Rajmunda przyzwała drugiego służącego.
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/11
Ta strona została skorygowana.