piec przyszedł pobrać puste filiżanki i odszedł. Oczy młodzieńca spotkały się ze wzrokiem dziecka, wtenczas Beautrelet z największą słodyczą położył rękę na rączkach dziewczynki. Spojrzała na niego przestraszona, następnie chowając główkę w dłonie wybuchła płaczem.
Pozwolił jej się wypłakać, dopiero po niejakim czasie rzekł:
— Tyś to wszystko zrobiła, nieprawda? Tyś była pośredniczką? Ty zaniosłaś ojcu tę fotografię, przyznajesz się, nieprawda? I zmyśliłaś mówiąc, że przedczoraj był jeszcze ojciec mój w pokoju, gdyż wiedziałaś dobrze, że go już nie było, bo ty pomogłaś mu wyjść z arsenału, nieprawda?...
Nie odpowiadała, ciągnął więc dalej:
— Dlaczego to zrobiłaś? Pewnie dano сi za tę przysługę pieniądze... abyś sobie co kupiła... jaką sukienkę...
Odjął jej rączki od twarzy i uniósł główkę. Ujrzał biedną twarzyczkę załzawioną, niespokojną i bezgranicznie smutną.
— Już stało się, — rzekł Beautrelet, — niema o czem mówić. Nie pytam się wcale, w jaki sposób to uczyniłaś... Chciałbym tylko, abyś mi to powiedziała, co może być dla mnie użyteczne.... Podpadło ci co u tych ludzi.... jakie słowo? W jaki sposób dokonali porwania?
Odpowiedziała w tej chwili:
— Automobilem... słyszałam, jak o tem mówili.
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/126
Ta strona została skorygowana.