Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/133

Ta strona została skorygowana.

wego dojdzie?“ — „Naturalnie“. — „Dojdzie do rąk przeznaczonych“. — „A jakże, trzeba tylko przy odbiorze coś dopłacić“.
— Gdzież ten człowiek mieszka? — spytał Beautrelet.
— Mieszka o tam... na wzgórzu... w domku obok cmentarza... Czy mam iść z panem?
Chałupka ta stała samotnie w środku ogródka. Gdy do niej wchodzili, z psiej budy wyleciały trzy sroki, lecz pies nie odezwał się, nie zaszczekał.
Beautrelet zdziwił się. Podszedł bliżej. Pies leżał na brzuchu, z wyciągniętemi łapami, nieżywy.
Pospiesznie wpadli do domu; drzwi były otwarte.
Weszli. W głębi izby niskiej i wilgotnej, na słomie, na ziemi leżała postać człowieka w ubraniu.
— Ojciec Carel, — wykrzyknął burmistrz, — czy on także nie żyje?
Ręce miał biedak zimne jak lód, twarz trupiobladą, lecz serce biło jeszcze słabo i wolno, zaś na ciele nie miał żadnej rany.
Starali się go przywrócić do życia, lecz gdy nie mogli go w żaden sposób ocucić, Beautrelet pojechał szukać lekarza. Również lekarz nic na to nie poradził, a chory, zdawało się, nie miał żadnych cierpień. Możnaby powiedzieć, że spał tylko, lecz snem sztucznym, jak gdyby był uśpiony za pomocą jakiego narkotyku lub hypnozy.