Beautrelet czuwał nad nim, to też następnej nocy zauważył, że oddech stawał się silniejszy, i ciało ożywiało się, jak gdyby wyrywało się z jakichś niewidzialnych więzów.
Wcześnie rano obudził się i zabrał się do swoich zwykłych czynności, jadł, pił, poruszał się. Lecz przez cały dzień nie mógł odpowiedzieć na pytania młodego człowieka, słowa wyrzeczone nie były przez mózg zrozumiane.
Następnego dnia zapytał się Izydora:
— Co pan tu robisz, panie?
Pierwszy raz zapytał, zadziwiony obecnością obcego człowieka.
Powoli odzyskał całą przytomność umysłu, rozmawiał, robił plany, co do swoich podróży. Lecz, gdy Beautrelet zapytał, co zaszło przed jego snem, nie umiał mu odpowiedzieć.
I Beautrelet widział po wyrazie twarzy, że rzeczywiście nie rozumie. Zapomniał wszystkie zdarzenia od piątku wieczora. Opowiadał co robił rano, co robił po południu, jakie interesa załatwił na targu, co jadł w oberży. Potem... potem... nic sobie nie przypominał. Myślał, że przebudził się następnego dnia.
Dla Izydora Beautrelet był to wielki cios. Prawdę miał tak blisko. Oczy tego człowieka widziały mur, za którym ojciec jego był uwięziony, ręce te trzymały ów list, i mogły były wskazać, w którem miejscu ów list podniosły. I od tego człowieka, który mu mógł tyle powiedzieć, nie miał wydobyć najmniejszego słówka.
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/134
Ta strona została skorygowana.