szcie Ludwika Valmeras. Był to człowiek koło lat trzydziestu, o szczerej i sympatycznej twarzy. Beautrelet zdecydował się otwarcie przystąpić do rzeczy. Dał się więc poznać i opowiedział, jakie kroki przedsiębrał, aby dojść do wytkniętego celu.
Mam wszelkie powody przypuszczać, że ojciec mój uwięziony jest w zamku Aiguille, i to prawdopodobnie w towarzystwie innych ofiar. Prosiłbym więc pana, abyś zechciał powiedzieć mi, co wiesz o swoim lokatorze.
— Nie wiele. Zeszłej zimy w Monte-Carlo spotkałem barona Anfredi. Gdy się dowiedział, że jestem właścicielem zamku Aiguille, zrobił mi propozycyę, abym mu zamek odnajął, miał bowiem zamiar przepędzić lato we Francyi.
— Jest to jeszcze młody człowiek...
— Tak, o energicznym wyrazie ócz i blond włosach.
— Brodę ma trochę ryżą, nieprawda?
— Tak, przedzieloną, ubiera się zwykle skromnie, na sposób anglikańskich księży.
— To on, szepnął Beautrelet, to on, tak, jak go widziałem, rysopis zgadza się zupełnie....
— Jakto!... Pan myślisz...
— Nie tylko myślę, lecz jestem pewien, że lokator pański — to Arsen Lupin.
Historya ta rozweseliła Ludwika Valmeras. Znał bowiem wszystkie awantury Arsena Lupin, i przebieg walki między Izydorem Beautrelet. Z radości zatarł ręce.
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/140
Ta strona została skorygowana.