— Nie wiem. Widziałem ją z daleka kilka razy w parku... następnie wychylając się z mojego okna widzę jej okno. Dawała mi znaki.
— Wiesz ojcze, gdzie znajduje się jej pokój?
— Tak, w tym samym kurytarzu, trzeci pokój na prawo.
— To pokój błękitny, — rzekł Valmeras — tam prowadzą podwoje, będziemy mieć mniej pracy.
W stosunkowo krótkim czasie udało im się wyważyć jedną połowę drzwi.
Ojciec Beautrelet zdecydował się uprzedzić młodą dziewczynę.
W dzisięć minut później wyszedł z pokoju w towarzystwie kobiety.
— Miałeś słuszność, — rzekł do syna, — to panna de Saint-Veran.
Wszyscy czworo zeszli na dół. Valmeras schylił się nad leżącym bezwładnie człowiekiem, a uprowadzając ich do pokoju, którym weszli, rzekł:
— Nie umarł, żyć będzie.
— Ah! — westchnął Beautrelet z pewną ulgą.
— Na szczęście, ostrze mego noża zesunęło się... pchnięcie nie jest śmiertelne.
Wyszedłszy z pałacu zostali przyjęci przez owe dwa kolosalne psy, które odprowadziły ich aż do furtki. Tam Beautrelet odnalazł przyjaciół i małe to towarzystwo opuściło park. Była godzina trzecia z rana.
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/148
Ta strona została skorygowana.