i najdzielniejszego detektywa... trochę zażenowany, lecz bardzo wzruszony.
Wzruszenie to wyjawił w kilku słowach, które się ogólnie podobały. Mówił o swej radości i o swej dumie. Panował nad sobą bardzo, a mimo to doznawał chwil niewypowiedzianej rozkoszy. Uśmiechał się do swoich przyjaciół, do kolegów z liceum, do Ludwika Valmeras, który przyszedł, aby mu specyalnie powinszować. Uśmiechał się również do pana de Gesvres i do swego ojca.
W chwili, gdy kończył mowę, trzymając kielich w ręce, jakiś hałas wszczął się na drugim końcu sali, i zauważono, że ktoś ostro gestykulował, wywijając dziennikiem. Spokój zapanował wreszcie, lecz ciekawość była tak wielka, że podawano sobie ów dziennik z rąk do rąk. Lecz kto tylko okiem nań rzucił, wydawał okrzyk zdziwienia.
— Czytajcie! czytajcie! — wołano z przeciwnej strony stołu.
Goście siedzący przy pierwszym stole wstali. Starszy pan Beautrelet poszedł po dziennik i podał go synowi.
— Czytaj! czytaj! — wołali.
— Słuchajcie! Beautrelet będzie czytał!
— Cicho! — krzyknęli inni.
Beautrelet wstał, zwrócił się do publiczności i szukał oczyma artykuł, który mógł wzbudzi takie zaciekawienie, a spostrzegłszy tytuł, podkreślony niebieskim ołówkiem, wzniósł rękę na znak ciszy i zaczął głośno czytać:
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/153
Ta strona została skorygowana.