Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/184

Ta strona została skorygowana.

— Czytałaś ją pani?
— Tak, wczoraj wieczorem.
— Podczas czytania, nie podpadło pani, że dwóch stron braknie? Przypomnij sobie dobrze, ot te dwie strony, które następują po owym dokumencie składającym się z kropek i cyfr?
— Ależ nie, nie, — rzekła zadziwiona, — żadnej strony nie brakło.
— A mimo to, dwie strony są wydarte....
— Ależ panie, książka ta leżała w moim pokoju przez całą noc!
— A rano?
— Dzisiaj rano sama ją zaniosłam do ojca pokoju, gdy zaanonsowano przybycie pana Massiban.
— Więc?...
— Więc nie rozumiem tego zajścia... chyba, żeby... ale to niemożliwe...
— Co niemożliwe?
— Żeby Jerzy... mój syn... Wprawdzie Jerzy bawił się dzisiaj tą książką.
Wyszła pospiesznie, za nią wybiegł Beautrelet, Massiban i baron. Dziecka nie było w pokoju. Szukano je na wszystkie strony. Znaleziono wreszcie bawiące się na murawie za pałacem. Lecz wszystkie osoby były tak rozdraźnione i zadawały mu pytania tak podniesionym i ostrym głosem, że przestraszone biedactwo zamiast odpowiedzieć, wybuchło płaczem.
Wszyscy biegali w prawo, w lewo. Wypytywano służbę. Byłto harmider nie do opisania.