I Beautrelet miał to straszne przeczucie, że prawda wymyka mu się, jak piasek, który się sypie przez sito.
Całą siłą woli panował nad sobą, a wziąwszy pod ramię panią de Villemon, wrócił w towarzystwie barona i pana Massiban do salonu i rzekł:
— Stało się, książka jest nie cała, dwóch stron brakuje. Lecz pani je czytałaś, nieprawda?
— Tak.
— Pani wiesz co zawierały?
— Tak.
— Jesteś pani w stanie to powtórzyć?
— Naturalnie. Czytałam książkę z wielkiem zajęciem, lecz nadewszystko zaciekawiły ranie właśnie te dwie strony, które podawały wyjaśnienie dokumentu.
— Więc powiedz pani, błagamy. Wyjaśnienie to ma dla mnie wyjątkową wartość. Mów pani, zaklinam. Wydrążona igła...
— Ależ, to bardzo jasne. Wydrążona igła, znaczy...
W tej chwili wszedł służący.
— List dla pani...
— Cóż to... przecież listonosz już poszedł...
— Jakiś posłaniec przyniósł.
Pani de Villemon rozdarła kopertę. Rzuciwszy okiem, zatoczyła się blada i struchlała.
Papier upadł na ziemię. Beautrelet podniósł go i nieuniewinniając się, czytał:
„Milcz... w przeciwnym razie syn twój nie obudzi się...“
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/185
Ta strona została skorygowana.