— Namyślcie się... może to bajka starych nianiek?... Coś, co mówi o igle... może jaka zaczarowana igła... czy ja wiem?
Nie umiano mu odpowiedzieć. Zaś następnego dnia szedł dalej.
Zdarzyło się, że jednego dnia przechodził przez ładną wioskę Saint-Jouin, położoną tuż nad morzem, zeszedł więc między skały, które ciągną się, aż do brzegu, wyszedł na wzgórze i udał się doliną Bruneval w stronę przylądka Antifer, w stronę małej zatoki Belle-Plage. Szedł żwawo i lekko, choć trochę znużony, lecz jakże szczęśliwy, że żyje! Taki czuł się wesół, że zapomniał o Arsenie Lupin, o tajemnicy Wydrążonej igły, o Wiktoryi, Holmesie, zajmował go tylko widok rozkoszujący jego oczy: błękit nieba, szmaragdowa toń morza, przesycona jaskrawym blaskiem słońca.
Naraz zaintrygowały go pochyłości prostopadłe, jakoby resztki muru z cegły, gdzie zdawał się rozpoznawać ślady rzymskiego obozu. Następnie w małej odległości zauważył zameczek, na modłę starożytnych szańców, z wieżyczkami popękanemi, z wysokiemi gotyckiemi oknami, który był wzniesiony na przylądku wyząbkowanym, pagórkowatym i prawie, że zupełnie oddzielonym od skał nadbrzeżnych. Żelazna krata zaopatrzona kolczatym drutem, a obrosła krzewami, wzbraniała wejścia.
Nie bez trudności Izydor zdołał przejść. Nad gotycką bramą, której zamek był zżarty
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/205
Ta strona została skorygowana.