Les Demoiselles. Jedno słowo, jedno z dwóch znanych słów dokumentu!
Jakiś szał obłędu uniósł go. Zdawało mu się, że wiatr się wzdyma wkoło niego, że dmie jak huragan od morza, od lądu, który wpada na niego ze wszystkich stron, i chłosta go razami prawdy.
Rozumiał! Dokument przedstawiał mu się wyraźnie. La chambre des Demoiselles (pokój panien)... Etretat...
— To, to... — myślał, mając umysł oświetlony — nie może znaczyć nic innego... Lecz jak mogłem tego od razu nie odgadnąć?...
Do pasterza zaś rzekł cichym głosem:
— Dobrze... odejdź... możesz odejść.... dziękuję...
Człowiek zadziwiony, gwizdnął na psa i oddalił się.
Beautrelet, gdy został sam, zwrócił swe kroki w stronę fortu. Prawie, że fort już okrążył, gdy naraz przykucnął na ziemi, przyciskając się do odłamu muru.
— Czyż oszalałem! — myślał. — Jeżeli on mnie widzi! Jeżeli jego wspólnicy mnie widzą! Toć od godziny chodzę tam i napowrót.
Nie ruszył się więcej.
Powoli słońce zaszło. Mrok zapadł wokoło i tylko kontury przedmiotów były widoczne.
Natenczas, poruszając się wolno, na brzuchu, prześlizgując, czołgając się, dotarł do jednego z końców przylądka, na sam brzeg skały.
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/208
Ta strona została skorygowana.