Naraz Beautrelet zamknął oczy i rękoma konwulsyjnie ściskał czoło. Tam — oh! Myślał, że skona z radości, tak wzruszenie ścisnęło mu serce, bo tam, prawie z samego wierzchołka igły d’Etretat, ponad najwyższym czubkiem, wokoło którego krążyły mewy, ujrzał biały dym, który unosił się z jakiejś szczeliny, jakoby z niewidzialnego komina, biały dym, który wolno wzbijał się w górę i rozpływał powoli w cichym powietrza zmroku.
Igła d’Etretat była wydrążoną! Czy był to fenomen naturalny? wydrążenie spowodowane wskutek kataklizmów wewnętrznych lub też siłą kotłujących fal? Czy może było to dzieło nadludzkich wysiłków, dzieło Gallów, Celtów, ludów przedhistorycznych?
Pytania zapewne nie rozwiązalne. Lecz cóż to kogo obchodzi! Najgłówniejsza, że Igła była wydrążoną.
Czterdzieści do pięćdziesięciu metrów od tego wspaniałego łuku, który nosi nazwę Portu d’Aval, a który jak olbrzymi konar drzewa wyrasta ze skał podmorskich i sięga do samego szczytu nadbrzeżnej skały, wznosi się niezmierzony wapienny lejek, który nie jest czem innem jak tylko czapą spiczastą kory, postawionej nad próżnią!
Jest to odkrycie wielkiej wagi! Po Arsenie Lupin, otóż Beautrelet, który odgadł te