Dotarli nareszcie do furtki, którą weszli nieproszeni goście. Wychodziła ona na boczną drożynę zcieśnioną murem z jednej, a laskiem z drugiej strony. Pan Filleul pochylił się. Na piasku były wyraźne ślady gum automobilowych. Jakoż po danym wystrzale zdawało się Rajmundzie i Wiktorowi, że słyszeli hałas ruszającego automobilu.
Sędzie śledczy zauważył:
— Zapewne ranny uszedł z swoimi współwinnymi.
— Niemożliwe, — zawołał Wiktor. — Byłem tam, gdy tymczasem panienka i Wojciech widzieli go jeszcze.
— Jakże to możliwe! W takim razie musi się przecież gdzieś ukrywać.
— On znajduje się tutaj, — z przekonaniem potwierdzili obydwaj służący.
Sędzia ruszył ramionami i odwrócił się niezadowolony. Sprawa źle się rozpoczynała. Popełniono kradzież, a mimo to nic nie brakło. Doprawdy, nie było z czego się cieszyć.
Późno się zrobiło. Pan de Gesvres kazał prosić na śniadanie zwierzchników jako i obydwóch dziennikarzy. Jedzono w milczeniu. Następnie pan Filleul przeszedł do salonu i wypytywał raz jeszcze służbę. Wtem na dziedzińcu rozległ się tętent kopyt końskich i po chwili wszedł żandarm, którego wysłano do Dieppe.
— No i cóż, widziałeś kapelusznika, — wykrzyknął sędzia zniecierpliwiony, aby jak najprędzej dowiedzieć się jakiej wskazówki.
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/22
Ta strona została skorygowana.