Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/224

Ta strona została skorygowana.

— Mój Boże, tak. W Havrze stoi obecnie torpedowiec. Na telegram ode mnie stawi się w oznaczonej godzinie i na oznaczonem miejscu.
— Torpedowiec! Dopiero Lupin będzie dumny! Jak widzę, panie Ganimard, wszystko przewidziałeś. Nie pozostaje nam nic, jak ruszyć w drogę. Kiedy pójdziemy?
— Jutro.
— W nocy?
— Nie, w biały dzień, podczas przypływu morza, z wybiciem godziny dziesiątej.
— Doskonale.
Pod pozorem wesołości Beautrelet ukrywał okropny niepokój. W nocy oka nie zmrużył i tworzył najdziwaczniejsze plany.
Ganimard udał się do Yport, oddalonego o kilkanaście kilometrów od Etretat, gdzie z przezorności wyznaczył swoim ludziom miejsce spotkania. Tam najął dwanaście rybackich łodzi pod pozorem zbadania brzegu.
Punktualnie o trzy kwadranse na dziesiątą, pod eskortą dwunastu ludzi, spotkał się Ganimard z Izydorem Beautrelet na drodze, która prowadzi na skalne wybrzeże.
Była dziesiąta, gdy przybyli do oznaczonego muru. Byłto więc stanowczy moment.
— Cóż ci się stało Beautrelet? — zaśmiał się ironicznie Ganimard, — twarz masz prawie zieloną.
— A tobie co jest? — odciął się Beautrelet, — nie możesz siebie widzieć, a wyglądasz, jak gdyby ostatnia twoja godzina wybiła.