Musieli usiąść, a Ganimard popił kilka łyków rumu.
— To nie drobnostka, — rzekł Ganimard. — Ile razy mam widoki, że potrafię go pochwycić, zawsze coś ściska moje wnętrzności. Chcesz trochę rumu?
— Dziękuję.
— A jeżeli padniesz na drodze?
— Chyba, żebym umarł.
— No, zobaczymy. A teraz otwieraj. Nie mogą nas widzieć, co?
— Nie. Igła znajduje się trochę niżej od skały, na której stoimy, a następnie jesteśmy w pewnem zagłębieniu.
To rzekłszy, Beautrelet przybliżył się do muru i nacisnął na cegłę. Wejście do podziemia ukazało się.
Przy świetle latarni, którą zapalili, zauważyli, że podziemie było welbowane i że welbunek jak również podłoga wykładane były cegłami.
Szli przez kilka sekund i doszli do schodów.
Beautrelet wyliczył czterdzieści pięć stopni, murowanych z cegieł, które z biegiem czasu na środku były zużyte.
— Psia...! — zaklął Ganimard, który szedł na czele, i który stanął, jak gdyby się o co uderzył.
— Co się stało?
— Są drzwi.
— Do pioruna, — szepnął Beautrelet, przyglądając im się. — I nie łatwe do rozbicia. Zwyczajny blok z żelaza, i nic więcej.
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/225
Ta strona została skorygowana.