Izydor szybko zniknął środkowemi schodami. Za trzydziestym stopniem zatrzymał się przed zwykłemi drzwiami z drzewa. Nacisnąwszy klamkę, drzwi otworzyły się. Nie były na klucz zamknięte.
Wszedł do sali, która była tak kolosalnych rozmiarów, iż zdawała mu się nadzwyczaj niską.
Oświetlona ostremi lampami, miała zapewne te same proporcye co Igła.
Przepełniona była mnóstwem, najrozmaitszych przedmiotów, meblami, krzesłami, skrzyniami, kuframi — jak u antykwaryusza.
Na prawo i na lewo Beautrelet zauważył dwie klatki schodowe, prawdopodobnie te same, które prowadziły z dolnej pieczary. Mógł był więc zejść i oznajmić Ganimardowi swoje spostrzeżenia. Lecz naprzeciw niego były znowu schody prowadzące w górę, uczuł więc ochotę samemu iść wyżej.
Szedł znowu trzydzieści stopni, znowu drzwi, znowu sala, lecz tym razem trochę mniejsza. A zawsze naprzeciw nowe schody idące w górę.
Beautrelet zrozumiał plan wykonanych robót wewnątrz Igły. Była to cała serya sal jednej nad drugą, a wskutek tego sale te były coraz to mniejsze. Wszystkie zaś służyły za magazyny.
W czwartej sali nie było lampy. Słabe światło wdzierało się przez szczeliny, przez które Beautrelet widział morze o kilkadziesiąt metrów pod sobą.
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/230
Ta strona została skorygowana.