mi, Botticelliego, Tinterota, Carpacciego, Rembrandta i Velasqueza...
— Doskonałe kopie — zauważył Beautrelet...
Lupin wejrzał na niego niedowierzającym wzrokiem.
— Co? Kopie! Czyś oszalał! Kopie właśnie znajdują się w Madrycie, mój drogi, we Florencyi, Wenecyi, Monachium i Amsterdamie.
— Więc to są?...
— Oryginały, mój mały, zbierane z cierpliwością ze wszystkich muzeów Europy, i gdzie je święcie zastąpiłem wybornemi kopiami.
— Lecz przecież dziś lub jutro...
— Tak, dziś lub jutro rozpoznają fałszerstwo, i znajdą na odwrotnej stronie moje nazwisko, dowiedzą się, że to ja uposażyłem moją ojczyznę takiemi arcydziełami. Ah! patrz Beautrelet, otóż cztery Rubensy pana de Gesvres...
Hałas uderzeń nie ustawał.
— To nie do zniesienia, — rzekł Lupin. — Chodźmy wyżej.
Znowu schody, znowu drzwi.
— Sala obić, — rzekł Lupin.
Obicia te nie były porozwieszane, tylko zwinięte, owiązane, i zmieszane z pakami starożytnych tkanin, które Lupin rozkładał: cudowne brokaty, podziwu godne aksamity, lekkie jedwabie o wybladłych kolorach, ornaty, tkaniny złote i srebrne...
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/238
Ta strona została skorygowana.