Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/239

Ta strona została skorygowana.

Poszli jeszcze wyżej i Beautrelet widział salę zegarów i regulatorów, salę książek, salę i koronek, salę cacek. A z każdem piętrem, obwód sal się zmniejszał.
I z każdem piętrem, uderzenia oddalały się. Ganimard nie mógł nadążyć.
— Ostatnia, — rzekł Lupin — sala skarbu.
Sala ta różniła się zupełnie od poprzednich. Była wprawdzie okrągła, lecz zakończona śpiczasto, zajmowała widocznie czubek Igły.
Od strony nadbrzeżnych skał nie było okna. Lecz od strony morza, skąd nie potrzeba się było obawiać niedyskretnego wzroku, znajdowały się dwie duże oszklone szczeliny, któremi wpadały do wnętrza dwa długie snopy promieni słonecznych.
Posadzka była wykładana rządkiem drzewem i ułożona w cudowne desenie.
Pod ścianami stały oszklone szafki, kilka obrazów.
— Otóż perły mojej kolekcyi, — rzekł Lupin. — Wszystko, co dotychczas widziałeś, jest do sprzedania. Jedne przedmioty odchodzą, drugie przychodzą. To mój zawód. Lecz tutaj, w tem sanktuaryum wszystko jest święte. Tutaj znajduje się wybór, najlepsze z najlepszego, rzeczy nieocenione. Przyjrzyj się tym biżuteryom, Beautrelet, tym amuletom chaldejskim, naszyjnikom egipskim, bransoletom celtyckim, łańcuszkom arabskim. Przyjrzyj się tym figurkom, Beautrelet, tej Wenerze greckiej, temu Apollinowi korynckiemu. Beautrelet, przypominasz sobie o splądrowaniu ko-