— Kazał się w kuchni obsłużyć, zjadł śniadanie i potem...
— Potem cóż?
— Umknął.
— Ze swym wolantem?
— Nie. Pod pretekstem, że chce odwiedzić krewnego w Ouville pożyczył sobie roweru od stajennego. Otóż jego kapelusz i paletot.
— Przecież nie jechał w gołej głowie?
— Nie, wyjął z kieszeni kaszkiet, w którym pojechał.
— Kaszkiet mówisz?
— Tak, zdaje się, że z żółtej skórki.
— Z żółtej skórki, ależ nie podobno, kiedy ten kaszkiet znajduje się tutaj.
— Prawda, panie sędzio, lecz jego kaszkiet wygląda tak samo.
Zastępca prokuratora uśmiechnął się ironicznie.
— Bardzo ciekawe! Bardzo zabawne! Były dwa kaszkiety! Jeden prawdziwy, który umknął na głowie pseudowoźnicy; drugi fałszywy, który trzymamy w ręku. Ah! Ten poczciwiec wystrychnął nas na dudków.
— Gonić go! Łapać go! — krzyczał pan Filleul. — Brygadyerze Quevillon, poślij dwóch z twoich ludzi, niech pędzą co koń wyskoczy!
— Już będzie daleko o tej porze, — rzekł zastępca prokuratora.
— Chociażby był na końcu świata, muszę go mieć.
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/24
Ta strona została skorygowana.