ności, czy pozostać przy mnie, to znaczy, przy wstydzie, infamii i hańbie.
— A właśnie.
— Na nieszczęście, mój drogi, nie masz wyboru... Chodzi mi o to, aby nas miano za umarłych, nas obydwóch... aby mi dano spokój, którego potrzebuję jako przyszły uczciwy człowiek. Później, jak cię puszczę na wolność, możesz tyle mówić, ile zechcesz... nie będę już potrzebował niczego się obawiać.
Sposób, w jaki Lupin trzymał Izydora za ramię, przekonywał go dostatecznie, że opór nic mu nie pomoże. A potem, dlaczegoż miałby się opierać? Czyż nie odnalazł i nie wydał igły? Cóż go reszta obchodzić może? Czyż nie ma prawa iść za pociągiem sympatyi, którą mimo wszystko, czuł dla tego człowieka?
Uczucie w nim było tak jasne, że miał ochotę powiedzieć Arsenowi Lupin:
— Słuchaj, czeka cię inne niebezpieczeństwo, poważniejsze: Sherlock Holmes wpadł na twój ślad...
— Dalej, chodź, — rzekł doń Lupin, nim zdołał uformować powyższe zdanie.
Usłuchał i pozwolił się poprowadzić aż do łodzi, której kształt wydał mu się dziwaczny i wygląd niespodziewany.
Gdy znaleźli się na mostku, zeszli po stopniach zupełnie prostopadłych, rzekłbyś po drabce, opartej o wieko, które się za nimi zatrzasło.
Znaleźli się w bardzo małej i wąskiej kajucie, ostro oświetlonej, w której znajdowała się
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/251
Ta strona została skorygowana.