Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/255

Ta strona została skorygowana.

Lecz obserwował również Rajmundę. Młoda kobieta zachowywała się milcząco, oparta o tego, którego kochała. Jego ręce trzymała w swoich dłoniach i spoglądała raz w raz na męża, a Beautrelet zauważył, że ręce jej zaciskały się, a smutek ócz zwiększał się. Była to niejako niema i bolesna odpowiedź na kaprysy Arsena Lupin. Możnaby powiedzieć, że lekka ta rozmowa i sarkastyczne pojęcie życia sprawiały jej wielką boleść.
— Cicho bądź — szepnęła. — Nie powinieneś się śmiać w takiej chwili, przecież kusisz Boga. Jeszcze tyle nieszczęść może nas dosięgnąć!
Naprzeciw Dieppe, musieli zjechać pod wodę, aby ich rybacy nie zauważyli. W dwadzieścia minut później skręcili w stronę brzegu, i łódź wjechała do małego portu podmorskiego, wyżłobionego w skale, ustawiła się wzdłuż tamy i wolno wyjechała na powierzchnię.
— Port Arsena Lupin, — oznajmił Lupin.
Miejsce to, oddalone o pięć mil od Dieppe, a trzy mile od Treport, było zupełnie puste i ogrodzone z prawej i lewej strony dwoma zrębami skały. Miałki piasek wyściełał tę małą plażę.
— Na ziemię, Beautrelet. Rajmundo, podaj mi rękę. Ty, Karolu, wróć do Igły zobaczyć, co się tam dzieje między Ganimardem a Duguay-Trouin, i wrócisz nad wieczorem zdać mi relacyę. Sprawa ta zaciekawia mnie niewypowiedzianie.