Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/258

Ta strona została skorygowana.

Pochwycił za ramię Izydora, a wskazując mu Rajmundę wyprzedzającą ich, rzekł:
— Patrz na nią. Gdy tak idzie, postać jej ma pewne ruchy, na które nie mogę patrzeć bez drżenia. Lecz wszystko w niej sprawia mi to drżenie ze wzruszenia i miłości, jej ruchy jak jej spokój, jej milczenie jak ton jej głosu. Widzisz, sam fakt, że postępuję śladami jej stóp, uszczęśliwia mnie. Ah! Beautrelet, czy ona zapomni kiedy, że byłem Arsenem Lupin? Całą tę przeszłość, którą nienawidzi, czyż zdołam wymazać z jej pamięci?
Zapanował nad wzruszeniem i rzekł z poczuciem pewności:
— Ona zapomni! Zapomni, gdyż zrobiłem jej ofiarę ze wszystkiego. Wszakże poświęciłem niezdobyte to schronienie w wydrążonej Igle, poświęciłem moje skarby, moją władzę, moją dumę... poświęciłem wszystko... nie chcę być niczem... chcę być tylko uczciwym człowiekiem, który kocha... chcę być uczciwym człowiekiem, jeżeli ona innego kochać nie może...
I dodał hamując wybuch namiętności:
— Ah! Beautrelet, czy uwierzysz, że ze wszystkich uciech, które kosztowałem w mojem życiu awanturniczem, żadna nie równa się z radością, jaką sprawia mi jej spojrzenie, gdy zadowoloną jest ze mnie... Wtenczas czuję się tak słabym, że miałbym ochotę płakać.
Czy płakał? Beautrelet miał to wrażenie, że oczy zaszły mu łzami! Łzy w oczach Arsena Lupin! Łzy miłości!