Długo dwaj przeciwnicy mierzyli się wzrokiem. Równa nienawiść uwidoczniała się na ich obliczu. Nie poruszyli się.
Nareszcie Lupin odezwał się ze strasznym spokojem:
— Rozkaż twoim ludziom, aby puścili tę kobietę.
— Nie.
Możnaby sądzić, że jeden jak drugi boją się rozpocząć ostatecznej rozprawy, że jeden jak drugi gromadzi wszystkie swe siły. Tym razem zbyteczne są słowa znaczące lub obelgi, lub szydercze prowokacye. Panuje cisza, cisza śmierci. Rajmunda, pełna trwogi oczekiwała wyniku pojedynku. Beautrelet pochwycił ją za ramiona i trzymał ją nieruchomo.
Po małej chwili Lupin powtórzył:
— Rozkaż twoim ludziom, aby puścili tę kobietę.
— Nie.
Lupin zaczął mówić:
— Słuchaj, Holmes...
Lecz przerwał, rozumiejąc zbyteczność słów. Cóż znaczyły pogróżki przed tym kolosem próżności i woli, który zwał się Holmesem?!
Będąc na wszystko zdecydowany, sięgnął ręką do kieszeni w kamizelce. Lecz Anglik uprzedził jego ruch, a skoczywszy do uwięzionej, przyłożył jej rewolwer do skroni.
— Nie waż się ruszyć, Lupin, bo strzelę.
W tejże chwili dwaj towarzysze Holmesa wydobyli broń i zwrócili ją na Arsena Lupin.
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/261
Ta strona została skorygowana.