niu. Kazano więźniowi zejść. Był to Izydor Beautrelet.
— Pan Izydor Beautrelet! — wykrzyknął pan Filleul z zadowoleniem, wyciągając do niego ręce. — A to miła niespodzianka! Nasz przygodny detektyw tutaj, to dobra wróżba. Panie inspektorze, pozwól, że ci przedstawię ucznia retoryki w liceum Janson de Sailly.
Ganimard osłupiał. Izydor ukłonił mu się bardzo nisko, jak przed kimś, którego zasługi się ceni, a zwracając się do pana Filleul, zapytał:
— Zdaje się, panie sędzio, że posiadasz o mnie dobre informacye.
— Doskonałe! Najpierw prawdą jest, że byłeś w Veulesles-Roses w czasie, w którym zdawało się pannie de Saint-Veran, że ciebie widziała. Następnie jesteś rzeczywiście Izydorem Beautrelet, uczniem retoryki, nawet doskonałym uczniem, pilnym i wzorowego prowadzenia się.
— Informacye więc są tak dobre, że...
— Że jesteś wolnym panie Izydorze Beautrelet.
— Zupełnie wolnym?
— Zupełnie. Ale pod pewnym warunkiem. Bo nie ujdzie bezkarnie, że ktoś zadaje narkotyki, ucieka przez okno, a następnie wałęsając się po cudzej własności, daje się pochwycić. Za wypuszczenie poraz drugi żądam nagrody.
— Słucham.
— A więc, dokończymy naszą przerwaną rozmowę, powiesz mi pan, jak daleko postąpi-
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/42
Ta strona została skorygowana.