chwianą wiarą, jak Izydor Beautrelet, który swoją pewność na nich przeniósł. Tak, Arsen Lupin tam był. Ni jeden, ni drugi nie wątpił o tem.
Jakieś tragiczne wrażenie ogarnęło ich na myśl, że tam, o kilka kroków, w mrocznem ukryciu, leżał bez pomocy, zgłodniały i we febrze, na świat cały znany awanturnik.
— A jeżeli umrze? — zapytał szeptem pan Filleul.
— Jeżeli umrze, — rzekł Beautrelet, — jeżeli się wspólnicy o śmierci dowiedzą, czuwaj pan nad bezpieczeństwem panny de Saint-Veran, bo zemsta będzie straszna.
Kilka minut później, mimo prośb ze strony pana Filleul, Beautrelet wyjechał do Dieppe, gdyż wakacye jego kończyły się tego właśnie dnia. Do Paryża przybył koło piątej, a o ósmej porówno z kolegami, przestąpił próg liceum Janson.
Ganimard, po drobiazgowem, a mimo to owocnem przeszukaniu ruin Ambrumesy wyjechał wieczornym kuryerem. Przyszedłszy do siebie, zastał następującą wiadomość:
„Panie Inspektorze!
„Mając wieczorem chwilę czasu, mogłem zebrać kilka wiadomości, które myślę, że pana zainteresują.
„Od roku Arsen Lupin mieszka w Paryżu pod nazwiskiem Etienne (Stefan) de Vaudreix. Musiałeś pan zauważyć, że nazwiskiem tem często były podpisywane roz-