pier ten był zgnieciony, zżółkły i poszarpany. Pan Filleul obejrzał go dokładnie i podał Izydorowi Beautrelet, mówiąc:
— Ten świstek nie na wiele nam się przyda w naszych poszukiwaniach.
Izydor przyglądał mu się ze wszystkich stron. Papier ten zawierał liczby, kropki, rozmaite znaki i przedstawiał się mniejwięcej jak następuje[1]:
Koło szóstej wieczorem skończywszy swoją czynność pan Filleul ze swym sekretarzem panem Bredoux, czekał na konie, które go miały odwieźć do Dieppe. Był zdenerwowany i niezadowolony. Co chwilę pytał:
— Nie widział kto młodego Beautrelet?
— Nie, panie sędzio.
— Do dyabła, gdzież on się ukrywa? Przez cały dzień nikt go nie widział...
Naraz przyszła mu myśl do głowy, powierzył tekę sekretarzowi Bredoux, a sam okrążając pałac, udał się do ruin.
Blizko wielkiej arkady znalazł Izydora Beautrelet. Leżał na wznak, na kobiercu z igliwia, jedną rękę podłożywszy pod głowę, zdawał się drzemać.
— Hej! cóż porabiasz młodzieńcze? śpisz?
- ↑ Poniższa grafika została opracowana zgodnie z oryginałem francuskim i treścią książki.