— We wsi Imbleville.
Izydor wyjął swoją mapę. Imbleville znajdowało się na skręcie szosy z Yvetot de Caudebec-en-Caux. Z tej wsi prowadziła przez las polna droga do la Mailleraie.
Koło szóstej wieczorem, udało mu się odszukać mistrza Vatinela. Był to typ starego Normandczyka, milczący, podejrzliwy, nie ufający obcym, a który mimo to nie może się oprzeć na widok monety i kieliszka.
— A jakże, panie, tego rana obstalowali mnie ci panowie na skręcie szosy o godzinie piątej. Oddali mi cztery wielkie maszyny. Jeden z tych panów towarzyszył mi, i tak przewieźliśmy je aż do łodzi.
— Mówisz o tych panach, jakbyś ich dobrze znał.
— Z pewnością, że ich znam. To już po raz szósty tak dla nich jeździłem.
Dreszcz wstrząsnął Izydorem Beutrelet.
— Mówisz po raz szósty?... A od jakiej czasu?
— Każdego dnia przed 23 kwietnia. Lecz przedtem były to inne maszyny... były to wielkie bryły kamienia... lub mniejsze, podłużne, poowijane w gazety, które nieśli ostrożnie, jakby jakich świętych. Ah! tych nie pozwolili ruszyć... Ależ co panu się stało... pan taki blady?
— Nic... nic... To wina upału.
Beautrelet wyszedł, jak pijany. Oszołomiła go radość i nieprzewidziane odkrycia.
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/72
Ta strona została skorygowana.