Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/75

Ta strona została skorygowana.

Rozmawiając, skierowali się do furtki. Przechodząc koło kaplicy Beautrelet, stanął.
— Chcesz pan wiedzieć, panie sędzio?
— Czy tylko chcę!...
Beautrelet miał w ręce laskę, grubą, sękatą. Niespodziewanie laską tą rozbił jedną z figurek, któremi portyk był ozdobiony.
— Oszalałeś, — krzyknął pan Filleul, schylając się na ziemię, — oszalałeś! Święty ten tak cudownie był rzeźbiony...
— Cudownie, mówisz pan, — ryczał Izydor, — rozbijając figurkę Matki Boskiej.
Pan Filleul pochwycił go za ramię.
— Młodzieńcze, nie pozwolę ci popełniać...
Spadł jeszcze jeden z Trzech Królów, następnie żłóbek z Dzieciątkiem Jezus...
— Jeszcze jedno poruszenie, a strzelę.
Hrabia de Gesvres nadbiegł z nabitym rewolwerem.
Beautrelet rozśmiał się.
— Strzelaj, panie hrabio, strzelaj do tych figurek... jak na jarmarku... i znowu jedna spadła, roztrzaskując się w tysiączne kawałki.
— To wszystko blaga, panie hrabio!
— Co mówisz? — krzyczał pan Filleul.
— Blaga, — powtarzał Beautrelet! — To nie są dzieła sztuki... to gips!
— Co?... Czy to możliwe?...
Hrabia schylił się, zbierając odłamki figurek.
— Przypatrz się dobrze, panie hrabio, to gips! gips uczerniony, aby wyglądał, jak kamień stary... Otóż, co zostało z arcydzieł... co