— Młodej kobiety... lecz dodaję, że jest tak okropnie zmienione, że nie będzie można rozpoznać. Zauważyli tylko na prawej ręce złoty łańcuszek. Otóż panna de Saint-Veran nosiła takiż na prawej ręce. Niema więc wątpliwości, że to pańską nieszczęśliwą siostrzenicę morze wyrzuciło. Co mówisz na to Beautrelet?
— Nic... nic.. A właściwie, że wszystko się doskonale składa, jak pan widzi. Wszystkie fakta, jeden po drugim, sprawdzają moją hipotezę, którą sobie wytworzyłem od pierwszej chwili.
— Nie rozumiem dobrze.
— Zrozumiesz pan wkrótce. Przypomnij tylko sobie, że przyrzekłem wyjawić całą prawdę.
— Przecież, zdaje mi się...
— Trochę cierpliwości, panie sędzio. Dotychczas nie miałeś powodu skarżyć się na mnie, nieprawda? Tak ładnie na dworze, przejdź się pan na przechadzkę, zjedz dobre śniadanie i wypal fajeczkę. Ja o czwartej lub piątej będę z powrotem.
Beautrelet wskoczył na rower i pojechał.
W Dieppe zatrzymał się i udał się do redakcyi pisma „La Vigie“, gdzie kazał sobie przedłożyć dzienniki z ostatnich dwóch tygodni. Następnie pojechał do Envermeu, oddalonego o kilkanaście kilometrów. W Envermeu rozmawiał z burmistrzem, z proboszczem i ze stróżem. Zegar wybił trzecią, gdy ukończył swoje śledztwo.
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/81
Ta strona została skorygowana.