Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/94

Ta strona została skorygowana.

— Kłamiesz!... kłamiesz... nie... nie jesteś tym, kim się być mienisz... to nieprawda!...
— Dlaczego myślisz pan o tym prędzej, jak o każdym innym? — zapytał z uśmiechem.
Ah! Ten uśmiech! Ten uśmiech szczery, który znałem tak doskonale!... Zadrżałem. Czy to byłoby możliwe?
— Nie, nie, zaprzeczyłem z rodzajem grozy... to nie może być...
— To nie może być, abym we własnej osobie, gdyż umarłem, nieprawdaż? a pan duchy nie wierzysz?
Zaśmiał się znowu.
— Czyż należę do tych, którzy umierają? A umierają z ręki młodej dziewczyny? Doprawdy, nie znasz mnie pan? Jakżebym ja mógł zgodzić się na taki koniec!
— Więc to pan jesteś, — zapytałem z niedowierzaniem i wzruszeniem — nie mogę jakoś pana rozeznać...
— Jeżeli jedyny człowiek, któremu ukazałem się pod prawdziwą postacią, nie poznał mnie, jestem więc spokojny. Żadna osoba nie rozpozna mnie zatem, jeżeli się w ten sposób przedstawię.
Mówiąc to, zmienił głos, po którym go w tej chwili poznałem, również oczy jego były te same i wyraz twarzy dobrze mi znany.
— Arsen Lupin, — szepnąłem.
— Tak, Arsen Lupin, — rzekł podnosząc się. — Arsen Lupin, który powrócił z za świata, gdyż miałem podobno konać i umrzeć