Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

nik? — Nie miał bowiem ani miny, ani postawy. Był bardzo spokojny, widać było, że nie krył burzy pod maską spokoju; grzeczny bez przesady, uśmiechający się, lecz bez ironii, stanowił widoczny kontrast z Arsenem Lupin, tak widoczny, że nawet sam Lupin zdawał się być zawiedziony.
Rzeczywiście, że Lupin stracił swoją pewność siebie, wobec tego młodzieńca o różowej twarzy, o oczach szczerych i naiwnych. Kilka razy zauważyłem ślady pewnego zakłopotania. Wahał się, nie napadał otwarcie, tracił czas na jakieś słodko brzmiące frazesy.
Był jakiś niepewny, zdawał się szukać, kogoś oczekiwać. Lecz kogo? Jakiej pomocy?
Znowu zabrzmiał dzwonek. Poszedł otworzyć. Wrócił z listem.
— Panowie pozwolą? — zapytał.
Rozdarł kopertę, list zawierał depeszę, którą przeczytał.
W tejże chwili zaszła w nim nadzwyczajna zmiana. Twarz rozjaśniła się, wyprostował się, a żyły na czole nabiegły mu krwią.
Położył telegram na stole i uderzywszy pięścią, krzyknął:
— Teraz, panie Beautrelet, zobaczymy!
Beautrelet przybrał postawę wyczekującą, Lupin zaś ciągnął dalej tonem suchym:
— Zrzućmy maski, nieprawdaż, dosyć tych hypokryzyi. Jesteśmy przeciwnikami, którzy wiedzą, co chcą i do czego dążą, działamy, jako nieprzyjaciele, i jako tacy, musimy się ułożyć.