Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —
pełnie, śnieg przestał padać i na niebo wypłynął księżyc. Zrobiło się jaśniej. Mróz się wzmagał. Do najbliższej wioski było jeszcze z dziesięć kilometrów. Pocieszałem się myślą, że za godzinę będę w wygodnem łóżku. Jechaliśmy wciąż lasem. Chłopak pogwizdywał wesoło, dzwoneczki brzęczały raźno, dziń, dziń, dziń. Wypoczęte konie mknęły ochoczo.
Zjeżdżaliśmy z pagórka. Z prawej strony widniały krzaki, okryte śniegiem, w dole niewielka łączka, i na przeciwległym pagórku znowu widniał las.
Wtem od strony krzaków przemknął cień jeden, drugi, trzeci... konie szarpnęły. Panie, wilki! — szepnął Walek. Istotnie, za krzakami widniały dwa wilki, trzeci siedział między drzewami. Konie mknęły jak wicher, ale wilki już nas zoczyły i rozpoczęły pościg.