Strona:Maciej Wierzbiński - Dolar i spółka.djvu/171

Ta strona została przepisana.

manowce, grzęzną w trzęsawiskach. Ale i dla takich, jak on, zmysłowych organizacyj, dających się porwać, kobieta była zdradliwem cackiem, bo, wchodząc w jego życie uczuciowe, pozbawiała go trzeźwości i równowagi umysłu, odbierała mu coś niecoś ze zdrowego egoizmu filistrów i przeobrażała go w typowego amanta, zdolnego do ofiary, do składania u nóg bahdanki wiązanek z kwietnika sercowego. Tymczasem mężczyzna rozsądny, czuwający nad tem, by nikt i nic nie zepsuło mu harmonijnego całokształtu życia, traktuje kobietę jako odświętną biesiadę, jako kwiat w swym wazonie, jako dodatek do siebie i interes życiowy. Nie różnił się on zasadniczo od rodzaju rozsądnych, lecz miał fatalną piętę achillesową: wyobraźnię erotyczną.
Głos instynktu upewniał go, że świadomie czy nieświadomie raptowna sympatja pokierowała impulsywną panną, że jej wpadł w oko. Elżunia trafiła w sedno. Nie był wszakże tak zarozumiałym i naiwnym, by posuwać się do przypuszczenia, że zakochała się w nim błyskawicznie, że miljonerka mogłaby serjo ważyć kwestję wyjścia za mąż za lekarza bez miljonów. Takie rzeczy zachodziły tylko w powieściach dla niższych pensjonatów żeńskich, w powieściach, w których niegodziwość i zbrodnia odbierają zasłużoną karę, a cnota sowitą nagrodę w postaci bajecznej fortuny i ukochanego „nad życie“ męża.
Czyż Polska i jej sprawy mogły tak gwałtownie zająć młodą cudzoziemkę, żyjącą w świecie nawskroś hedonistycznym, aby miała się posunąć do obcesowych zaprosin z tej przyczyny jedynie? Wyglądało to nieprawdopodobnie. Niewątpliwie zrobił wrażenie swą osobą i rozniecił niepohamowaną zalotność kobiety, która zapragnęła świeżego pokarmu dla swej próżności i chciała położyć

171