szczepiały się nieco i to dawało im cenną chwilkę wytchnienia. Odpływające, dławione brutalnie życie wracało do nich wtedy falami.
Natychmiast znów wlewali w chwyt ramion piekielną moc odświeżonej prężności. I znów szamotali się. Lecz te zakusy powalenia następowały w większych odstępach czasu.
Walka, jaka odrazu zdawała się toczyć przy najwyższem napięciu sił, wchodziła teraz w drugie stadjum spokojniejsze, lecz straszniejsze. Zapaliła się w nich świadomość, że walczą o życie. Jakoż występowały nieprzeczuwane dotąd, jakby ze szpiku kości płynące moce.
Lis zaś przyglądał się tej grze ciał z cichem a ogromnem zadowoleniem, niby imperator śmiertelnym igrzyskom cyrkowym, nie mogąc sobie wystawić piękniejszego widowiska. Niekiedy błysk pogardliwego politowania przemykał po skupionej jego twarzy. Pojmował instynktownie, o jaką to stawkę toczył się ten turniej i bezwiednie czuwał nad Wiktorem.
Gronosky rozporządzał większą, brutalną silą bicepsów. Jakoż Lis nie był wcale pewnym, czy Wiktor wyjdzie z zapasów zwycięzcą. Przeciwnie obawiał się, że skonsumuje on swą siłę o wiele wcześniej, aniżeli jego przeciwnik i wtedy Gronosky uniesie go i niby wiechą zamiecie podłogę lekkiem jego ciałem. Nie brał bowiem w rachubę, że Wiktor był trzeźwy, wypoczęty i dominował siłą nerwową, która stanowiła doskonałą przeciwwagę namacalnej mocy mięśni, a w tym razie, gdy nie istniała zbyt wielka dysproporcja w muskulaturze, mogła wyrzec ostatnie słowo w walce.
Największe walory Wiktora, a więc jego elastyczność i zwinność, nie przyszły wcale do percepcji, wszelako trzymał się on dzielnie niezłomnym hartem ducha. Napróżno, sapiąc niby miech kowalski, lajtnant rzucał się i usiłował cisnąć go o ziemię. Źrenice jego miotały pioruny i klątwy
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.