Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.




X.

Lis wsączył w usta omdlałemu porucznikowi nieco wódki, dźwignął go na nogi i usadził na krześle. Wiktor padł na nie i spoczywał bez najmniejszego ruchu, tak wyczerpany, jakby go cepami omłócono.
Nie wyrzekli do siebie słowa, lecz Lis podał mu kieliszek koniaku i trącił się z nim, niejako mówiąc: „Dalibóg, nieźle spisałeś się, synku. Zasłużyłeś na rzetelną kapkę. Pij! Wyjdziesz na ludzi“.
Zaczem przypomniał sobie coś i wyszedł cichutko na podwórze.
Dookoła gospody nie było nikogo. Zapewne strzał do Kralla przeraził szofera i skłonił go do ucieczki. Trzeba było mieć na uwadze, że mógł w Pszczynie zaalarmować policję i sprowadzić ją na gospodę.
W czasie, gdy Lis patrolował przed zajazdem Wiktor leżał na stole piersią, przypominając wyczerpanego ogara, i myślał, jaką to rozkoszą byłoby umyć się, orzeźwić zimną wodą, lecz Lis wrócił naglił[1] do odjazdu.
— Oni muszą stąd furt!
— Maks, a co będzie z tobą?
— Pójdę spać!
Wiktor podniósł nań oczy, spokojem jego zdziwiony.

— Chyba wszystko zwalisz na mnie?

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; winno być wrócił i naglił lub wrócił, naglił.